Pierwszy post napisany w marcu, a mamy 21 maja. Idę jak burza, nie?
Maj odkąd pamiętam był moim ulubionym miesiącem. Wszystko kwitnie, budzi się do życia, robi się coraz cieplej i jest więcej dni w których chce ci się wstać i żyć.
Do momentu, aż nie zostałam maturzystką, i słowo "maj" zaczęło iść wyłącznie w parze ze słowem "matura".
Tak, z całkiem przyjemnego w brzmieniu słowa szkoła w bardzo szybkim tempie zrobiła termin budzący grozę i przejawiający się w koszmarach. Nawet, kiedy ktoś się początkowo nie stresował i miał do tego zupełnie zdrowe podejście, z każdym kolejnym miesiącem ostatniej klasy liceum coraz bardziej był spięty i coraz mniej miał wiary w to, że się uda. Nic dziwnego, skoro nauczyciele zdawali się czerpać satysfakcję z ciągłego powtarzania o tym doniosłym wydarzeniu w życiu młodego człowieka i sądzili, że najlepszą motywacją będzie przedstawianie najgorszych scenariuszy egzaminu. Oraz oczywiście ciągłym uświadamianiu cię, jak wiele jeszcze nie umiesz i w jak wielkiej D jesteś.
Do wszystkich obecnych i przyszłych maturzystów: to dopiero mały wstęp do tego, co czeka was na kolejnych etapach waszego startu w dorosłe życie. Niestety, dwa pierwsze lata liceum to tak zwany lajt, a potem jak grom z nieba uderza prosto w tego biednego młodego człowieka wszystko naraz: studniówka, matura, wybór studiów, ewentualna przeprowadzka, zmiana klimatu, zmiana znajomych, etcetera etcetera. Istne oberwanie chmury.
I w tym wszystkim najgorsze jest to, że matura w życiu emocjonalnym i duchowym niczego nie zmienia, ale cały świat traktuje te parę dni egzaminów jako Mount Everest, którego zdobywając szczyt stajesz się automatycznie dojrzalszy i zdolny do podejmowania poważnych życiowych decyzji. Bullshit. To tak nie działa. Piszesz ostatni egzamin, wychodzisz z sali i jesteś dokładnie tym samym człowiekiem którym byłeś dzień, tydzień czy miesiąc temu. Ale świat nagle oczekuje od ciebie wyjątkowej dojrzałości, masz wiedzieć czego chcesz, kim chcesz być, mieć plan na siebie i być go pewien - a ty tego właśnie oczekujesz, bo przecież całą tę otoczkę od dłuższego czasu skrupulatnie pompowali nauczyciele, rodzice, i wszyscy inni wokół ciebie. I jesteś rozczarowany, bo dalej nie wiesz co chcesz robić w życiu, a przecież musisz coś odpowiadać na to obrzydliwie irytujące pytanie "i co po maturze?". A przecież nie możesz popełnić błędu, bo od małego nie pozwalano ci tego robić. Błądzić.
Więc w końcu sfrustrowany wybierasz te parę kierunków, i wmawiasz sobie że tak, tego właśnie chcesz, chociaż częściej realizujesz po prostu mało trafione sugestie otoczenia. Sprawdzasz rynek pracy i decydujesz się na politechnikę, chociaż nienawidzisz matmy, ale "będziesz mieć z tego pieniądze", "to jest pewny zawód", "zawsze będziesz miał co do garnka włożyć".
Chyba każdy może sobie wyobrazić dalszy rozwój tego scenariusza, i założę się, że duża część zna go z autopsji. Presja wywierana na młodych ludziach jest nierzadko paraliżująca. Wszyscy od małego wmawiają ci, że życie ma tylko jeden schemat: kończysz szkołę, decydujesz się na kierunek, którego najlepiej jesteś już pewien od paru lat, kończysz studia, znajdujesz pracę marzeń - oczywiście w zawodzie, zarabiasz na tym miliony i jesteś szczęśliwy. A gdzie w tym miejsce na pomyłki, na błądzenie, na szukanie siebie? To jest poza scenariuszem, tego nikt nie uwzględnia, bo to jest uznawane za porażkę. Masz 19 lat, i nie możesz się pomylić. I finalnie ciągniesz studia, których nie znosisz, i jedyne co z nich wyniesiesz to frustracja, zgorzknienie i brak wiary w to, że życie może być jednak pasjonujące. Wiesz, ile osób w Polsce po skończeniu studiów pracuje w zawodzie? 47%. Ale tego ci nikt nie powie w oczekiwaniu na twój perfekcyjny plan życia.
Więc wyluzuj i daj sobie szansę popełniać błędy. Jeśli czujesz, że potrzebujesz przerwy, żeby móc zdecydować, w czym się najlepiej odnajdujesz zrób sobie gap year i testuj wszystko co się da, rozwijaj się ile możesz i poznawaj siebie. Jeśli tkwisz na jakimś beznadziejnym kierunku i wiesz, że nie chcesz robić tego przez resztę życia rzuć to i szukaj dalej swojej drogi. Jeśli uważasz, że studia nie są ci w ogóle potrzebne bo masz inny plan, choćby zupełnie abstrakcyjny, to nie idź na nie dlatego że czekają na to wszyscy wokół ciebie. Daj sobie szansę spróbować, bo gdy tego nie zrobisz, to zawsze będziesz żałował. Na studia nigdy nie jest za późno, ale na spełnianie marzeń czas jest ograniczony. Nie daj się wbić w ten chory schemat do którego cię przygotowuje szkoła i często rodzice. Nie pozwól sobie wmówić że mając 19 lat jesteś w stanie bezbłędnie zaplanować sobie życie. Daj sobie tyle czasu i prób, ile potrzebujesz, żeby odkryć kim naprawdę jesteś i czego oczekujesz od życia. Bo wbrew pozorom to właśnie porażki są przepisem na szczęście.
A teraz korzystaj ze swoich najdłuższych wakacji w życiu i nie bój się być beztroskim, choćby i tym bardziej, gdyby to miało być ostatni raz w życiu.
Tak, ja też to mówię z autopsji i żałuję, że dwa lata temu nie trafiłam na osobę, która powiedziałaby mi to wszystko.
Maj odkąd pamiętam był moim ulubionym miesiącem. Wszystko kwitnie, budzi się do życia, robi się coraz cieplej i jest więcej dni w których chce ci się wstać i żyć.
Do momentu, aż nie zostałam maturzystką, i słowo "maj" zaczęło iść wyłącznie w parze ze słowem "matura".
Tak, z całkiem przyjemnego w brzmieniu słowa szkoła w bardzo szybkim tempie zrobiła termin budzący grozę i przejawiający się w koszmarach. Nawet, kiedy ktoś się początkowo nie stresował i miał do tego zupełnie zdrowe podejście, z każdym kolejnym miesiącem ostatniej klasy liceum coraz bardziej był spięty i coraz mniej miał wiary w to, że się uda. Nic dziwnego, skoro nauczyciele zdawali się czerpać satysfakcję z ciągłego powtarzania o tym doniosłym wydarzeniu w życiu młodego człowieka i sądzili, że najlepszą motywacją będzie przedstawianie najgorszych scenariuszy egzaminu. Oraz oczywiście ciągłym uświadamianiu cię, jak wiele jeszcze nie umiesz i w jak wielkiej D jesteś.
Do wszystkich obecnych i przyszłych maturzystów: to dopiero mały wstęp do tego, co czeka was na kolejnych etapach waszego startu w dorosłe życie. Niestety, dwa pierwsze lata liceum to tak zwany lajt, a potem jak grom z nieba uderza prosto w tego biednego młodego człowieka wszystko naraz: studniówka, matura, wybór studiów, ewentualna przeprowadzka, zmiana klimatu, zmiana znajomych, etcetera etcetera. Istne oberwanie chmury.
I w tym wszystkim najgorsze jest to, że matura w życiu emocjonalnym i duchowym niczego nie zmienia, ale cały świat traktuje te parę dni egzaminów jako Mount Everest, którego zdobywając szczyt stajesz się automatycznie dojrzalszy i zdolny do podejmowania poważnych życiowych decyzji. Bullshit. To tak nie działa. Piszesz ostatni egzamin, wychodzisz z sali i jesteś dokładnie tym samym człowiekiem którym byłeś dzień, tydzień czy miesiąc temu. Ale świat nagle oczekuje od ciebie wyjątkowej dojrzałości, masz wiedzieć czego chcesz, kim chcesz być, mieć plan na siebie i być go pewien - a ty tego właśnie oczekujesz, bo przecież całą tę otoczkę od dłuższego czasu skrupulatnie pompowali nauczyciele, rodzice, i wszyscy inni wokół ciebie. I jesteś rozczarowany, bo dalej nie wiesz co chcesz robić w życiu, a przecież musisz coś odpowiadać na to obrzydliwie irytujące pytanie "i co po maturze?". A przecież nie możesz popełnić błędu, bo od małego nie pozwalano ci tego robić. Błądzić.
Więc w końcu sfrustrowany wybierasz te parę kierunków, i wmawiasz sobie że tak, tego właśnie chcesz, chociaż częściej realizujesz po prostu mało trafione sugestie otoczenia. Sprawdzasz rynek pracy i decydujesz się na politechnikę, chociaż nienawidzisz matmy, ale "będziesz mieć z tego pieniądze", "to jest pewny zawód", "zawsze będziesz miał co do garnka włożyć".
Chyba każdy może sobie wyobrazić dalszy rozwój tego scenariusza, i założę się, że duża część zna go z autopsji. Presja wywierana na młodych ludziach jest nierzadko paraliżująca. Wszyscy od małego wmawiają ci, że życie ma tylko jeden schemat: kończysz szkołę, decydujesz się na kierunek, którego najlepiej jesteś już pewien od paru lat, kończysz studia, znajdujesz pracę marzeń - oczywiście w zawodzie, zarabiasz na tym miliony i jesteś szczęśliwy. A gdzie w tym miejsce na pomyłki, na błądzenie, na szukanie siebie? To jest poza scenariuszem, tego nikt nie uwzględnia, bo to jest uznawane za porażkę. Masz 19 lat, i nie możesz się pomylić. I finalnie ciągniesz studia, których nie znosisz, i jedyne co z nich wyniesiesz to frustracja, zgorzknienie i brak wiary w to, że życie może być jednak pasjonujące. Wiesz, ile osób w Polsce po skończeniu studiów pracuje w zawodzie? 47%. Ale tego ci nikt nie powie w oczekiwaniu na twój perfekcyjny plan życia.
Więc wyluzuj i daj sobie szansę popełniać błędy. Jeśli czujesz, że potrzebujesz przerwy, żeby móc zdecydować, w czym się najlepiej odnajdujesz zrób sobie gap year i testuj wszystko co się da, rozwijaj się ile możesz i poznawaj siebie. Jeśli tkwisz na jakimś beznadziejnym kierunku i wiesz, że nie chcesz robić tego przez resztę życia rzuć to i szukaj dalej swojej drogi. Jeśli uważasz, że studia nie są ci w ogóle potrzebne bo masz inny plan, choćby zupełnie abstrakcyjny, to nie idź na nie dlatego że czekają na to wszyscy wokół ciebie. Daj sobie szansę spróbować, bo gdy tego nie zrobisz, to zawsze będziesz żałował. Na studia nigdy nie jest za późno, ale na spełnianie marzeń czas jest ograniczony. Nie daj się wbić w ten chory schemat do którego cię przygotowuje szkoła i często rodzice. Nie pozwól sobie wmówić że mając 19 lat jesteś w stanie bezbłędnie zaplanować sobie życie. Daj sobie tyle czasu i prób, ile potrzebujesz, żeby odkryć kim naprawdę jesteś i czego oczekujesz od życia. Bo wbrew pozorom to właśnie porażki są przepisem na szczęście.
A teraz korzystaj ze swoich najdłuższych wakacji w życiu i nie bój się być beztroskim, choćby i tym bardziej, gdyby to miało być ostatni raz w życiu.
Tak, ja też to mówię z autopsji i żałuję, że dwa lata temu nie trafiłam na osobę, która powiedziałaby mi to wszystko.